Malta w ekspresowym tempie

Od dłuższego czasu korciło nas by wyjechać gdzieś, gdzie jest cieplej niż u nas w Polsce. Niekoniecznie w lato, a na jesień, może w zimę lub na wiosnę. Zaczęłam przeglądać tanie loty i tak trafiłam na lot w okazyjnej cenie na Maltę.

To był początek maja. Była to też szybka piłka. Rach Ciach i już :), Darek zaklepał lot, rozglądaliśmy się za noclegami, mapami….Zanim wylecieliśmy, musieliśmy wszystko ogarnąć. Nie przepadamy za wakacjami organizowanymi przez biura podróży, to nie dla nas. Nie wchodzi opcja leżenia na plaży. Nasze wakacje muszą być aktywne, na miejscu dłużej niż kilka godzin nie jesteśmy w stanie wysiedzieć.

Wolimy zwiedzać na własną rękę, nie lubimy wycieczek, ani tłumów, za to uwielbiamy ciszę i spokój. Im mniej ludzi, tym dla nas lepiej.

Nocleg zarezerwowany, mapy kupione, mini plecaki – na bagaż podręczny także. Trzeba było zastanowić się jeszcze nad jednym: planem zwiedzania. Mój kręgosłup ostatnio szwankuje, mam zalecane oszczędzanie się, z roweru mam korzystać jak najmniej, bynajmniej na chwilę obecną. W ostatnim momencie rezygnujemy z rezerwacji rowerów na Malcie. Musimy się pogodzić z faktem, że nie zobaczymy wszystkiego wędrując po wyspie. W ciągu dwóch i pół dnia, po prostu się nie da, ale wiemy jedno: chcemy zobaczyć jak najwięcej, wycisnąć wszystko z każdego dnia. Dlatego będziemy wcześnie wstawać i późno kłaść się spać. Wyśpimy się w domu, już po powrocie 😉

Pora lecieć. Wylot w niedzielę wieczorem z Wrocławia, przylot do tego samego miasta w środę. Do Wrocławia dostajemy się busem z Tomaszowa Mazowieckiego. Na lotnisko – wrocławskimi rowerami miejskimi oraz miejskim autobusem. Lot trwa nieco ponad 2 godziny.

Na Malcie lądujemy około północy, na szczęście do naszego miejsca zamieszkania mamy kilkaset metrów. Mieszkanie mieści się na drugim piętrze, tuż przy parku w miejscowości Il Gudja. Wychodząc z lotniska pada deszcz. To spora niespodzianka.

Pierwsze co rzuciło nam się w oczy, to palmy, wielkie palmy, jak tu zielono!!!

O północy i tak niewiele widać, jesteśmy umordowani długą podróżą, jutro też jest dzień, trzeba choć troszkę wypocząć. Na szybko zapoznajemy się z naszym apartamentem i jeszcze szybciej idziemy spać.

Pierwszy dzień to wędrowanie i przejazd tamtejszą komunikacją oraz krótki przejazd rowerami.

Zanim gdziekolwiek pójdziemy gdzieś dalej, musimy zrobić zakupy w pobliskim sklepie, fuksem trafiamy do miejscowej piekarni. Jaki nieziemski zapach i ten Maltański chleb – coś niesamowitego. Z zakupami wracamy do apartamentu, by zrobić śniadanie. Chleb Maltański jest tak przepyszny, że można go zjeść bez dodatków 😉 Po śniadaniu ruszamy.

Kierujemy się na południe wyspy. Zanim dojdziemy do pierwszej atrakcji – Blue Grotto, przechodzimy przez kilka miasteczek. W centrum każdego z nich stoi kościół. Wszystkie budynki są w kolorze białym, przed niejednym domem rośnie drzewko obwieszone cytrynami. Przy ulicach, drogach między miastami królują opuncje, wiemy że warto ich skosztować. Te majowe są podobno mniej słodsze od jesiennych – trudno.

Mieszkańcy są tutaj bardzo mili, wiele razy słyszymy powitanie: „Bonju”, uśmiechają się do bólu. Widać, że turysta w tym kraju jest mile widziany.

Blue Grotto – Zanim tam dotarliśmy, sprawdziliśmy informację czy aby na pewno łódki dziś kursują. Strona internetowa wyraźnie informowała, że tak. Na miejscu okazało się co innego, niestety z powodu bardzo silnego wiatru z zachodu łódki dziś nie wypływają. Na pocieszenie idziemy do pobliskiej kawiarenki na kawę, siedzimy przy stoliku przekąszając ciasto, które przyleciało z nami z Polski.

W tym samym czasie debatujemy co dalej, postanawiamy poczekać na najbliższy autobus, którym to mamy zamiar podjechać kilka przystanków do następnej atrakcji. O dziwo, autobus się nie spóźnił.

Klify Dingli – kilka przystanków i jesteśmy na miejscu. Wysiadamy nieco wcześniej, przy kaplicy St. Mary Magdalen. Podziwiamy Klify, z których to rozpościera się przepiękny widok na turkusowe morze. Na wysokości Klifów kierujemy się wgłąb wyspy. Idąc do Mosty, odwiedzamy Rabat i Mdinę.

Niczym w jaskini, Klify Dingli

Rabat – to 11,5 tysięczne miasteczko, które było przedmieściem dawnej stolicy Malty. Miejscowość jest znana z rozległych katakumb św. Piotra, który to mieszkał w jednej z grot podczas trzy miesięcznego pobytu na wyspie.

Mdina – wioska z niespełna 300 mieszkańcami, położona w centralnej części, na wzgórzu, z którego to roztacza się piękny widok na wyspę. Wąskie uliczki uniemożliwiają tu poruszanie się jakimikolwiek pojazdami mechanicznymi. Dlatego oprócz nielicznych wyjątków takich jak: karetki pogotowia, policja, straż, karawany i nieliczni mieszkańcy, żadnych innych samochodów tu nie ujrzymy. Wioska przystosowana jest do ruchu pieszego i konnego. Mdina nazywana jest miastem ciszy – umiejscowione gdzieniegdzie tabliczki informacyjne o tym przypominają. Warto pospacerować po niej wieczorem, kiedy turyści już odjadą do swoich hoteli, a mieszkańcy zamkną się w swoich domach. Pewnie wtedy panuje tutaj absolutna cisza, spacerując nie patrzcie na mapę gdzie jesteście, poprostu idźcie, raz w prawo, raz w lewo, spróbujcie zabłądzić, odszukajcie jej każdy zakamarek. Zapewniamy – na pewno się odnajdziecie 🙂

Mosta – 20 tysięczne miasteczko, w którym to główną atrakcją turystyczną jest kościół – rotunda pw. Wniebowzięcia NMP, którą budowali sami mieszkańcy. Jej kopuła jest czwarta co do wielkości w Europie, ma zewnętrzną średnicę 54 m i wysokość ponad 60 m.  Zachwyca nas bardzo bogate wnętrze, widoczne na poniższych zdjęciach. Ciekawi nas, jaka jest w niej akustyka? Pewnie wyśmienita – choć nie wiemy tego na 100% 😉 Może kiedyś przylecimy tutaj na jakiś koncert? Warto wydać 2 euro, aby ją móc podziwiać od środka (jeszcze nie tak dawno nie było opłat – tak twierdzą przynajmniej przewodniki po Malcie).

W Moście z przygodami odnajdujemy wypożyczalnię rowerów, chwila zastanowienia i czemu nie? Jazda przez jeden dzień chyba nam nie zaszkodzi? Gdy wsiadamy na rowery jest już po godzinie 17:00, więc nie ma mowy na jakąś dłuższą trasę.

W tym kraju ruch jest lewostronny, o czym powinniśmy pamiętać. Opanować jazdę po niewłaściwej stronie to jest nie lada wyczyn, najgorzej jest na rondach. Jedziemy z bardzo minimalną prędkością, aby nas nikt przypadkowo nie potrącił 😉

Minusem jest to, że nie mamy wyraźnej mapy. Zatem co kilka km „posiłkujemy się” telefonem i mapą Googla oraz OSMAnd-em. Koncentrujemy się na dojeździe do naszej kwatery.

Na Malcie o tej porze roku słońce zachodzi nieco wcześniej niż w Polsce, stąd też przez Birkirkara, Qormi i Luqa, dojeżdżamy do Il Gudja już po zmroku.

Drugi dzień to zwiedzanie z perspektywy siodełka rowerowego, a także autobusu.

Dziś chcemy objechać zachodnią i północną część wyspy. W pierwszej kolejności udajemy się do Marsaxlokk. Wioska leży naprzeciw głównego portu przeładunkowego, to tutaj w każdą niedzielę odbywa się wielki targ rybny. Marsaxlokk to także luzzu – czyli statki i łodzie malowane przeważnie na niebiesko i żółto przycumowane w tym miejscu.

Odwiedzamy miejscowości Marsaskala, Tarxien, Paola, Marsa, Floriana, Valletta, Msida, Gzira, Sliema, StJulian – to z tej miejscowości odbijamy wgłąb wyspy. Co by to był za wyjazd bez naruszenia przepisów, przez przypadek wjechaliśmy „pod prąd”, chwilę później czekała na nas kara – mianowicie ciąganie rowerów po schodach. Rowery mamy wypożyczone do godziny 17:00, więc musimy dotrzeć do punktu oddawczego przed tą godziną. Tym samym czeka nas kolejna wizyta w miejscowości Mosta.

Zdążyliśmy na ostatnią chwilę. Uff. Teraz zostają nam tylko dwie kończyny dolne 🙂 Oj, nie! Mylimy się. Jest jeszcze autobus 🙂

Zatem po krótkiej debacie, postanawiamy podjechać za 1,5 euro (bilet kupowany u kierowcy, ważny przez dwie godziny) na zachodnie wybrzeże. Tam jeszcze nas nie było. Słowo stało się dziełem i jesteśmy. Podziwiamy, zachwycamy się.

Powrotną drogę pokonujemy także autobusem, tym razem jeden dowiezie nas do Valletty – tu przesiadka, drugi praktycznie pod same drzwi kwatery.

Dzień trzeci i ostatni, zaczynamy bardzo wcześnie. Jesteśmy spakowani, zjadamy ostatnie Maltańskie śniadanie i w drogę. Na lotnisku musimy być już w okolicach 9:30. Tymczasem wybiła 5:30, kiedy to pierwszym autobusem odjeżdżamy w kierunku stolicy – Valletty.

Zwiedzamy ją o wschodzie słońca, oczywiście pieszo. Z tarasów górnych wschód słońca wygląda jak z bajki.

Plusem zwiedzania stolicy o tak wczesnej porze dnia jest cisza, ulice są puste. Kto nie lubi tłoku, tak jak my – to idealna pora dnia na zwiedzanie. Aha, jeśli będziecie mieć w planie zwiedzanie tej pięknej stolicy, w której jest aż 320 zabytków wpisanych na listę światowego dziedzictwa Unesco, wybierzcie się koniecznie jak najwcześniej, gdyż im później, tym gorzej. Utkniecie w korkach „pieszych”. Wąskie uliczki uniemożliwiają przepływ tak wielu turystów. Właśnie, koniecznie pieszo i koniecznie w wygodnych butach, ponieważ niektóre ulice to ulice ze schodami 🙂

Pięknie tutaj jest, ale niestety musimy się kierować na lotnisko. Drogę do niego przemierzymy pieszo. Odcinek 7 kilometrowy pokonujemy idąc przez Florianę i Marsa, z której to na lotnisko droga pnie się pod górę. Mimo tak wczesnej pory dnia i miesiąca – jest bardzo ciepło. Majowe słońce na Malcie to już nie są przelewki, dlatego też nieważne w którym miesiącu wybierzecie się tam, zabierzcie koniecznie krem z filtrem (minimum 30). Jeżeli jest tak ciepło w maju, to co będzie w lipcu czy sierpniu? Nie wyobrażam sobie. Dlatego też kto nie lubi upałów, to idealną porą na wyjazd na Maltę jest właśnie maj, w którym to temperatura jest jeszcze do przyjęcia, a dodatkowo wszystko kwitnie, jest kolorowo i bajkowo.

Mamy nadzieję, że jeszcze tutaj powrócimy. Jest jeszcze tyle pięknych miejsc w tym małym kraju do odwiedzenia… Nam już się tęskni, a Wam?

Więcej zdjęć w galerii na dole wpisu.

Podsumowanie i dobre rady 🙂

Coś co chyba najbardziej nas zaskoczyło to ilość samochodów na drogach. Myśleliśmy, że na tak małej wyspie, czy raczej grupie wysp mieszkańcy będą poruszali się głównie skuterami, może rowerami. Jest jednak inaczej, oczy trzeba mieć dookoła głowy. Kierowcy nie są przyzwyczajeni do widoku rowerzystów, jest naprawdę niebezpiecznie, o czy niestety mieliśmy okazję się przekonać.

W ciągu 2,5 dni przeszliśmy 40,5 km oraz 69 km przejechaliśmy na rowerach. Oprócz powyższych aktywności kilka razy zdarzyło nam się skorzystać z autobusu. Dwugodzinna jazda autobusem kosztuje 1,5 euro. Istnieje możliwość kupienia karty na miejską komunikację, ale takowa nam nie była potrzebna. Pamiętajcie, że na wyspie obowiązuje ruch lewostronny, więc upewnijcie się dwa razy, czy aby autobus jedzie w tę stronę, w którą chcecie jechać – stojąc na przystanku i chcąc wsiąść do autobusu, koniecznie pomachajcie ręką, a najlepiej dwiema 😉

Mówi się głośno, że Maltańskie autobusy notorycznie się spóźniają. Podczas tego pobytu (początek maja) – żaden autobus się nie spóźnił. Drogi rowerowych na wyspie można policzyć na palcach jednej ręki. Osobiście widzieliśmy tylko dwie. Jedna biegnie tuż koło lotniska, druga w części zachodniej wyspy. Stołowaliśmy się w lokalnych pastizierach, niestety nie mieliśmy ochoty, ani czasu na stołowanie się w barach czy restauracjach. Woleliśmy coś zjeść na szybko.

Pastizzi to regionalna przekąska, nadzienie zawiera mięso i warzywa, do wyboru do koloru, owinięte wszystko w ciasto francuskie. Może i kaloryczne, ale bardzo pożywne i podawane na gorąco. Palce lizać. Śniadania i kolacje robiliśmy w kuchni przy wynajmowanym pokoju, popijając litrami herbaty i kawy 😉

Będąc na Malcie warto udać się do lokalnej piekarni aby kupić pieczywo. Jest przepyszne.

Nie wspomnieliśmy o tym powyżej, ale warto jak najszybciej kupić wodę niegazowaną, kupuje się przeważnie w zgrzewkach. Woda nadaje się idealnie do picia, a także do zalewania czajnika, w celu zrobienia herbaty czy kawy. Chyba korzystaliśmy z niej też w trakcie mycia zębów? Czy nie?Zaznaczę, że woda w kranie jest lekko słonawa, więc i herbata i kawa są niesmaczne. Kranówka nadaje się do kąpania.

W każdym pokoju jest klimatyzacja, bez obaw, w zimę możecie się ogrzać, a latem schłodzić.

Malta jest małym krajem, składa się z trzech wysp, więc pomyślicie, że 3, a raczej 2,5 dnia na jej zwiedzenie to wystarczy? Guzik prawda. Kraj może i mały, ale jest tyle do zwiedzania i zobaczenia, że i tydzień będzie za krótki.

Ceny są nieco wyższe niż w Polsce, ale trzeba pamiętać, że prawie wszystko musi zostać tutaj dowiezione czy raczej „dopłynięte” ;).

Lecieliśmy tanimi liniami lotniczymi, które bezpiecznie przetransportują nas w ciągu 2,5 godzin.

Nie widzieliśmy żadnych pól namiotowych, ani campingów, ale istnieją hostele. Te, głównie znajdują się w części północnej wyspy.

Bez obaw o możliwości porozumiewania się, prawie każdy Maltańczyk mówi po angielsku.

I najważniejsze, przypomnę to jeszcze raz:

Nie zapomnijcie zabrać ze sobą kremu z filtrem (minimum 30), aparatu fotograficznego i uśmiechu.

Poniżej galeria zdjęć z szybkiego wypadu na Maltę 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *