Kajakiem i rowerem nad Dunajcem

Dunajec do rzeka w południowej części Polski o długości 247 km z czego 17 stanowi granicę ze Słowacją. Ten odcinek interesuje nas szczególnie z dwóch powodów. Rzeka płynie przez Pieniński Park Narodowy, a dodatkowo ten fragment chcemy pokonać kajakiem.

W okolicy pojawiamy się dzień wcześniej, korzystając z rowerów jedziemy na rekonesans. Mimo, że nie jest to nasz pierwszy spływ, to górską rzeką jeszcze nie płynęliśmy. Chcemy zapoznać się z trasą, patrząc na nią z boku. Przy okazji obserwujemy zachowania flisaków, ludzi na pontonach oraz kajakarzy.

Trasa jest niesamowicie malownicza, dlatego co jakiś czas odbijamy na boki by przy okazji coś dodatkowo zobaczyć. Co ciekawe po Polskiej stronie brakuje dość sporego odcinka szlaku, dlatego korzystamy z tego po stronie Słowackiej. Dzięki temu, że jesteśmy w strefie Schengen, nie stanowi to problemu.

Na całej długości spotykamy setki pieszych i dziesiątki rowerzystów. Mimo, że trasa jest wyznaczona wzdłuż rzeki, to w wielu miejscach natykamy się na nieco bardziej strome podjazdy. W jednym z takich miejsc jest zakaz jazdy rowerami, trzeba je przeprowadzić. Wiąże się to głównie z tym, że sam szlak jest bardzo wąski, a o wypadek nietrudno.

Szczególnie malowniczy jest odcinek z którego można podziwiać Trzy Korony potocznie określane jako: Gruba Baśka, Chuda Kaśka, Kudłata Maryśka, Babka i Dziadek. Na najwyższą turnię masywu – Okrąglicę (Chudą Kaśkę) można dojść szlakiem pieszym, na szczycie znajduje się platforma widokowa, z której roztaczają się wspaniałe widoki na okolicę.

Spływ kajakowy budził, w nas obawy. Jednak gdy znaleźliśmy się w kajaku, okazało się, że zabawa jest przednia. Wybraliśmy kajak pneumatyczny gdyż jest bezpieczniejszy i bardziej stabilny. Przed rozpoczęciem spływu mieliśmy szybki kurs z zasad zachowania się na rzece. Zwrócono nam uwagę by przepuszczać flisaków, gdyż nie mają możliwości szybkiego manewrowania, a tratwa jest dość ciężka i kajak nie ma z nią żadnych szans.

Pierwsze chwile na Dunajcu to próba oswojenia się z górską rzeką. To nie jest Czarna Hańcza z wolnym nurtem, tutaj trzeba mieć oczy dookoła głowy i szybko reagować na zmieniające się warunki. Kamieni, płycizn i zakrętów jest bez liku. Wiosła służą głównie do korygowania kierunku, a nie do napędzania naszej łodzi.

Dopiero przed Szczawnicą rzeka uspokaja się, nurt robi się spokojniejszy i można odsapnąć, ale dobicie do przystani nie było łatwym zadaniem. Mimo wszelkich obaw na początku, spływ był niezwykłą przygodą.

Jedyne czego żałujemy, to braku możliwości robienia zdjęć z poziomu kajaku. Zbyt dużo się działo. Kolejnym razem zabierzemy ze sobą kamerę sportową.

Jeżeli wybierzecie się na spływ zabierzcie ze sobą drugi komplet ubrań 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *