Podróżując po Kaszubach zaintrygowało nas Muzeum „Chata Kaszubska w Brusach”. Oznaczenie na mapie niewiele mówiące. Spodziewaliśmy się mini-skansenu regionalnego. Tak więc wycieczkę zaplanowaliśmy w taki sposób by zahaczyć o to miejsce.
Trzeba przyznać pomysłodawcom, że jest słabo oznaczone, jeżeli więc nie wypatruje się znaków to szanse na trafienie przez przypadek są znikome.
Jako, że trafiliśmy w te okolice w trakcie trwania pandemii Covid-19, nie było szans na zwiedzanie, niemniej można było wejść na teren przy chacie i zobaczyć różnego rodzaju zabytki, czy zapoznać się ze sztuką ludową.
Większym dla nas zaskoczeniem był niewielki znak skansen prowadzący przez zapuszczony ogródek. Weszliśmy tam z mieszanymi uczuciami, fotografując przedmioty niekoniecznie wiadomego nam przeznaczenia.
Jeszcze bardziej zaskoczyło nas, że po drugiej stronie ogrodu jakiś człowiek zapraszał nas głębiej do zapoznania się z eksponatami na swoim terenie. Był zajęty, ale w tym czasie udało nam się odwiedzić niesamowite pasieki. Część z nich to rzeźby o tematyce religijnej i regionalnej.
Zastanowiły nas też wszechobecne malowidła w ilościach przekraczających wszelkie standardy. Nawet w muzeach często jest ich mniej. „Malunki” znajdowały się na murach, na szybach, na ścianach, sufitach, po prostu wszędzie.
Chwilę później dołączył do nas gospodarz i…. zaczęła się opowieść o dziadku, o jego zainteresowaniach, o jego pracach nie tylko artystycznych. Człowiek zafascynowany Leonardem da Vinci. Sam wymyślał maszyny, próbował stworzyć „perpetuum mobile” oparte na żywiołach, wodzie i wietrze. Na ścianach zabudowań utworzył zegary słoneczne wskazujące nie tylko godziny, ale także pory roku.
Dziadek nazywał się Józef Chełmowski, tworzył we wszystkich możliwych materiałach z wykorzystaniem wszystkich znanych mu technik i narzędzi. Zaglądając do środka kolejnych izb trafialiśmy na zatrzęsienie różnego rodzaju przedmiotów, począwszy od naczyń, przez instrumenty, po obrazy i rzeźby, ale również wynalazki, wspomagające domowników w ich pracach.
Na zewnątrz obejścia zainteresował nas szczególnie dość ciekawy rower, to połączenie dwóch ram w pionie. Siedzisko na wysokości około 150 cm, kierownica jeszcze wyżej. Nie myśleliśmy o dosiadaniu go, zresztą gospodarz sam mówił, że jest to szalenie trudne, jemu udało się na nim pojechać dopiero po kilku próbach i nie zaliczyć upadku.
Zostawiliśmy za sobą na zewnątrz warsztat, gdyż zaproszono nas do domu. Kolejne dwie izby, jedna poświęcona malarstwu i księgom tworzonym przez dziadka. Druga jeszcze ciekawsze gdzie znajdowało się sporo niewielkich rzeźb opisujących ważne wydarzenia w Polsce i na świecie.
Zresztą sami zwróćcie uwagę na opisywane w ten sposób zdarzenia. Na nas zrobiło to piorunujące wrażenie.
Po wpisie w księdze gości pożegnaliśmy się z wnukiem Leonarda z Brusów.
Jadąc w to miejsce myśleliśmy, że zapoznanie się z lokalną chatą i eksponatami zajmie nam góra 20 minut. Wyjechaliśmy po około 90 minutach z uczuciem pewnego niedosytu. Myślimy, że gdybyśmy zostali tutaj 2-3 dni przez cały ten czas moglibyśmy słuchać opowieści o Józefie Chełmowskim, jego niesamowitych zainteresowaniach i życiu.
Jeżeli więc zainteresował was ten wpis może odwiedzicie Brusy-Jaglie i mini skansen, choć to złe określenie tego miejsca. To raczej warsztat pracy artysty, muzeum. Trudno określić dokładnie co to jest.
Poniżej zostawiamy wam kilka linków, które dokładniej opisują tego niesamowitego człowieka.
https://www.facebook.com/pg/jozefchelmowski/photos/?ref=page_internal
http://fundacja.jozefchelmowski.pl/