Babia Góra zwana również Królową Beskidów (1725 m n.p.m.), to najwyższy szczyt Beskidów oraz drugi co do wybitności po Śnieżce. Zaliczany jest do Korony Gór Polski. Wysokość i wybitność masywu Babiej Góry sprawiła, że w XIX w. nadano jej nazwę Królowa Beskidów. Z powodu bardzo zmiennej pogody nazywana też była Matką Niepogód lub Kapryśnicą, a ostatnio mieszkańcy Orawy nazywają ją także Orawską Świętą Górą.
Do granicy Babiogórskiego Parku Narodowego docieramy około godziny 8:00. Na Babią Górę można dojść kilkoma szlakami pieszymi, wybraliśmy „pętelkę” szlakami czerwonym przez Babią do schroniska na Markowych Szczawinach, a powrót szlakiem niebieskim.
Startujemy z Przełęczy Krowiarki (1012 m n.p.m.), gdzie zaparkowaliśmy na parkingu tuż przy wejściu na szlak (koszt około 15 zł niezależnie od czasu postoju). Zakupiliśmy bilety wstępu do Parku (6 zł normalny i 3 zł ulgowy). Początkowy odcinek szlaku czerwonego prowadzi ostro pod górę, po kamienno-drewnianych schodach. Nieco wyżej nawierzchnia zmienia w bardziej ubitą drogę usianą korzeniami. Mimo temperatury na poziomie 7 stopni i sporej wilgotności pocimy się jak przy 30 stopniach na Cyprze 😉 Zaczynamy zdejmować kolejne warstwy ubrań.
Po drodze robimy kilka przerw, podobnie jak ludzie których mijamy co kilka minut. Na tej wysokości powietrze jest już rozrzedzone i ciężko się oddycha, szczególnie ma to znaczenie dla osób nienawykłych do przebywania na takich wysokościach. W końcu poza Tatrami, Babia Góra to najwyższy szczyt w Polsce.
Po około godzinie docieramy do Sokolicy (1367 m n.p.m.) – robimy dłuższą przerwę. Można przysiąść na ławce, odpocząć, posilić się i tak też robimy. Delektując się pięknymi widokami przegryzamy ciasto drożdżowe.
Powoli żegnamy się z lasem chroniącym nas przed wiatrem. Od Sokolicy przed wiatrem osłania nas tylko kosodrzewina, za to odsłaniają się widoki na okoliczne góry, raz z lewej, raz z prawej strony. Coraz częściej robimy krótkie przerwy na zdjęcia. Szlak przypomina czasami ten na półwyspie Akamas na Cyprze.
Kolejnym szczytem, który zdobywamy jest Kępa (1521 m n.p.m.), tym razem nie ma ławeczek, za to można przysiąść na kamieniach lub wprost na trawie 😉 Niestety wieje, zaczynami się ubierać w to co zdjęliśmy z siebie pół godziny wcześniej.
Szlak staje się coraz bardziej kamienisty, zaskakuje jednak to, że został utwardzony na całej długości, nie trafimy na wypłukane fragmenty gruntowe. Mijamy Gówniak (1617 m.n.p.m.). Kosodrzewina powoli znika, pozostaje trawa i coraz więcej kamieni. Szlak zaczyna przypominać te z Tatr, choć nachylenie i tak jest łagodniejsze.
Po około trzech godzinach wędrówki docieramy na Babią Górę (1725 m.n.p.m.), Ostatnie kilkadziesiąt metrów to wersja dla kozic górskich po kamieniach i trzeba bardzo uważać.
Na szczycie wiatr chce urwać głowy, turyści przez lata zbudowali wiatrochron za którym można się schować i odpocząć podziwiając okolicę bliższą i dalszą. Próbujemy rozpoznawać szczyty, miejscowości. Widok na odległe Tatry i zamglone jezioro Oravskie robi niesamowite wrażenie. Gorąca herbata i kanapka wzmacniają nas, jesteśmy gotowi do zejścia.
Stajemy nad krawędzią urwiska i… zastanawiamy się jak? Tutaj to nawet kozice odpadają z krawędzi 😉 Cóż, nie zastanawiamy się długo, schodzimy, to może 200 m, ale zajmuje nam to sporo czasu.
Dalej szlak też nie jest specjalnie łagodny, trzeba patrzeć gdzie stawia się nogi. Do przełęczy Brona (1408 m.n.p.m.) docieramy po około 90 minutach, spoglądamy na budynki w dolinach, można rozróżnić nawet nieco mniejsze elementy, jednak ludzi tam na dole nie widać. Próbujemy zlokalizować Schronisko… jednak to jest ukryte głęboko w lesie. Opis na mapie mówi, że odcinek na Markowe Szczawiny zajmie nam około 30 minut. Cóż idziemy.
Na większości odcinka poruszamy się po nierównych kamiennych schodach, dopiero tuż przed schroniskiem szlak wypłaszcza się, znikają kamienie.
Docieramy na miejsce i robimy godzinną przerwę, zaskakuje nas ilość turystów, raczej niespotykana w górach o tej porze roku. Dopiero po zjedzeniu obiadu i wypiciu grzańca ruszamy na przełęcz Krowiarki skąd rozpoczęliśmy naszą przygodę.
Do mety mamy około 7 km, tym razem szlak jest „płaski” na całej długości szutrowy. To mocno szokuje, szczególnie po odcinku na szczycie Babiej Góry. Nieco nudzimy się, tym bardziej, że las zasłania widoki. Od czasu do czasu widać jeszcze „Królową Beskidów”.
Drogę umilają nam liczne strumyki i… grzyby rosnące dosłownie wszędzie i na wszystkim :). Idąc tym szlakiem nie napotkacie zbyt wielu ławek. Usiąść można jedynie na kamieniu czy powalonym drzewie.
Miejsca odpoczynkowe pojawiają się dopiero od skrzyżowania z zielonym szlakiem. Jesteśmy jednak zbyt blisko mety by z nich korzystać. Dwa kilometry od parkingu trafiamy na „Mokry Staw”, do którego prowadzą wysokie kamienne schody. Na szczęście ten odcinek to jedynie 80 m, warto było zejść, bo kolor przezroczystej wody był niesamowity.
Do samochodu dotarliśmy około godziny 16. Cała trasa wraz z przerwami zajęła nam około 8 godzin. Warto było się trochę pomęczyć ze względu na niesamowite widoki. Pogoda mimo niskiej temperatury dopisała. Dzień później na Babiej Górze spadł pierwszy w tym roku śnieg.